"Zielona Mila" – film, którego nikomu przedstawiać nie trzeba, a w moim osobistym rankingu jeden z najbardziej poruszających obrazów – pozostaje właściwie bezkonkurencyjny.
Frank Darabont wiele filmów nie nakręcił, ale za to w jego filmografii znajdują się dwa tytuły, które zapewniły mu nieśmiertelność i do tej pory dowodzą, że był to twórca wyjątkowy. Jednym z nich jest wybitny obraz "Skazani na Shawshank" (1994), a drugim – nie mniej genialna i również oscylująca wokół tematyki więziennej – ekranizacja książki Stephena Kinga – "Zielona Mila" (1999).
4 nominacje do Oscara i żadnej statuetki – to nie ma żadnego znaczenia! "Zielona mila" to dzieło tak przejmujące, tak pięknie nakręcone i przede wszystkim tak znakomicie zagrane, że dla mnie i z pewnością dla wielu z Was, którzy ten film widziało, jest absolutnym zwycięzcą w swoim gatunku, arcydziełem w czystej postaci.
Dlatego zawsze, gdy tylko mam okazję, to z wielką ochotą wracam do "Zielonej mili" i za każdym razem, niezmiennie, są to przepięknie zagospodarowane trzy godziny. To jeden z tych filmów, który pozbawiony efektów specjalnych i wartkiej akcji, wgniata w fotel samą historią oraz wspaniałymi emocjami, które wprost wylewają się z ekranu.
No i nie sposób nie podkreślić tu raz jeszcze cudownego aktorstwa, którego autentyczność jest tak niesamowita, że stanowi właściwie największy skarb "Zielonej Mili". Cała obsada spisała się wyśmienicie, Tom Hanks – w swoim stylu – jest jak zwykle niezawodny, jednakże ten film to przede wszystkim koncert jednego aktora. Michael Clarke Duncan stworzył jedną z najbardziej poruszających kreacji w historii kina (TYLKO nominacja do Oscara…), nadając jej tyle emocji, że oglądając Johna Coffeya (jak kawa, tylko pisze się inaczej), utożsamiamy się z nim, współczujemy mu, cierpimy razem z nim.
Kiedy M.C. Duncan zmarł w 2012 r. w wyniku komplikacji po zawale serca, nie tyle przewinęły mi się w myślach kluczowe sceny z "Zielonej mili" ale przypomniałem sobie ten moment, kiedy to Michael Caine, wygrywając w 2000 r. Oscara za najlepszą rolę drugoplanową, określił Duncana wprost: Michael is astonishing (https://www.youtube.com/watch?v=CuhXv2wBeiQ 3:30). Tym bardziej szkoda, że nie było mu dane tego wyróżnienia otrzymać, w końcu takie perełki jak ta rola, w przypadku aktorów tzw. drugiego planu, zdarzają się najczęściej tylko raz w życiu.
Jednak niezależnie od braku statuetki i świadomości, że już w żadnym innym filmie tego aktora nie ujrzymy, to dzięki tak wybitnej kreacji, jaką w omawianym filmie stworzył – na zawsze zapisał się w pamięci każdego kinomana, a takie wyróżnienie dla aktora to laur niepodważalnie bezcenny.