Nie wiem, odnośnie tego wątku w tym filmie, mam mieszane uczucia. Z jednej strony, logicznie uzasadniono wplecienie tej tematyki. W końcu osoby, które miały być wysłane w kosmos, miały reprezentować całą Ziemię, jak i naszą historię. Czy się to komuś podoba, czy nie, wszelaka religia nawet w ziemskim rozumowaniu miała kolosalny wpływ na historię i kształt dziejów naszego świata. Nie da się tego nie uwzględnić w reprezentowaniu i przedstawianiu historii Ziemi, co też zakładano wobec wybranych i ich kontaktu z obcą cywilizacją.

Z drugiej jednak strony, po co tak na siłę robić bohaterce obracanie kota ogonem? "Kochałaś swojego ojca?... Udowodnij". "A słyszała pani o pewnej teorii?". Po co to wszystko? Męczy mnie takie nachalne podejście do tematyki religii, które pewnie ma tylko podchełpić duchowo reżysera/scenarzystę i wszystkich tych, którzy chcą pseudoziemską logiką dopiec ateistom. Postawię sprawę jasno: ja jestem osobą wierzącą w Boga, ale takie podejście w wielu amerykańskich filmach po prostu mnie drażni i irytuje. Potem osoby kurczowo czepiają się tych argumentów, obdzierając siebie samych z duchowego aspektu sprawy.

Trochę odbiegłem od tematu, więc wracając na właściwe tory... film nie odpowiedział na kompletnie nic. Przy takiej koncepcji moralistycznej z góry więc było wiadomym, po co robi się ten film. Mimo wszystko wciąż go doceniam za sam fakt, iż fantastycznie pokazał społeczną relację na zaistniałą sytuację w fabule.